Konsumenci mają poczucie, że na tym marketingowym konflikcie między Lidlem a Biedronką mogą tylko zyskać, chcą po prostu wykorzystać okazję i kupować taniej jak najdłużej. Równocześnie mają poczucie, że ta wojna się kiedyś skończy, więc trzeba ten czas jak najlepiej wykorzystać.
Nastroje wśród kupujących są bardzo dobre i oszczędność na jednych produktach sprawia, że chętniej kupujemy także inne, nie objęte promocją. Nasz koszyk jest po prostu większy.
Na każdej wojnie są jednak jakieś ofiary i nie wszystkim producentom podoba się tak drastyczne zaniżanie cen. Jest to poza tym swego rodzaju przyzwyczajanie konsumenta do kupowania „za pół darmo”. W dłuższej perspektywie może to przynieść niedobre skutki. Dodatkowo odbija się to na wynikach sprzedażowych innych dyskontów, które nie biorą udziału w tej wojnie.
Teoretycznie każda wojna się kiedyś kończy. Po Świętach Wielkanocnych czeka nas okres wyciszania i powolnego wracania do normalności, po to, aby za pewien czas agresywne działania znów przybrały na sile. Sieci handlowe mogą zarządzać tą sytuacją właśnie poprzez sinusoidę – eskalujemy konflikt co jakiś czas, aby podbijać sprzedaż. Ale równocześnie wydłużamy okresy zawieszenia broni.